„Czasami myślę, że umieram” – wywiad z chorą na nerwicę

4723657763_f85d0d2b36_zKiedy palce drętwieją, a w ustach zasycha, rozpoczyna się piekło. W pociągu, na ulicy albo w czasie wykładu. Nerwica atakuje w najmniej spodziewanych momentach. O walce z chorobą i jej wpływie na życie opowiada 22-letnia Aneta.

Aneta jest typową studentką. Trochę roztrzepaną, lubiącą imprezy i czasami zasypiającą na zajęcia. Jej pokój jest jasny i przytulny, a na ścianach wiszą zdjęcia z przyjaciółmi. Na pierwszy rzut oka nie widać, że dźwiga ze sobą ogromny ciężar. Od lat zmaga się z nerwicą lękową.

Nerwica występuje w wielu odmianach. Na czym polega twoja?

To choroba o wielu twarzach. Czasami jest tylko łagodnym lękiem, który da się szybko przezwyciężyć. Innym razem to strach, który paraliżuje mnie od stóp do głów. Taki jest najgorszy. Czuję jakbym w ogóle nie miała kontroli nad własnym ciałem. W ustach robi się sucho, a każdy oddech jest walką. Zaraz pojawiają się zawroty głowy. Tracę czucie w palcach u rąk, czasami w całych dłoniach. Często wtedy myślę, że umieram. Że już nie wytrzymam, uduszę się. Ale tak się nie dzieje.

Co powoduje te ataki lęku?

Moja nerwica to głównie strach przed odległością. Im dalej od domu, tym gorzej. Na pierwszym roku studiów każda wyprawa na uczelnię była dla mnie wyczynem. Studiuję w Sopocie, mieszkam w Gdańsku. Dla większości ludzi to chwila, jednak ja codziennie jeżdżąc kolejką, przeżywałam piekło. Nieraz musiałam zmuszać się żeby jakoś przetrwać tę kilkunastominutową podróż. Teraz udało mi się już to opanować, ale wciąż nie wyobrażam sobie wyjazdu za granicę.

Zawsze tak było?

Wręcz przeciwnie! Jeszcze kilka lat temu jeździłam na obozy młodzieżowe po całej Europie. Wtedy nie wiedziałam, jak bardzo choroba zmieni mój stosunek do podróżownia. Kilka razy próbowałam to przemóc. Raz już miałam jechać ze znajomymi do Berlina. Postanowiłam, że tym razem nie dam się własnemu strachowi. Nie pozwolę zmarnować sobie kolejnych wakacji. Hostel był opłacony, a trasa zwiedzania zaplanowana. Dzień przed podróżą zrezygnowałam. Lęk wygrał. Pojechali beze mnie. Wciąż czuję jak wiele mnie omija, jednak na samą myśl o wyjeździe mam gęsią skórkę.

1249941064_aa75448fe2_zTwoi przyjaciele wiedzą o tej chorobie?

Kilkoro najbardziej zaufanych. To nie jest coś, o czym chce się opowiadać. Nerwica siedzi głeboko w moim umyśle, a ja czasami zupełnie nad tym nie panuję. Gdybym niewłaściwie dobierała ludzi, którym to mówię, mogliby wziąć mnie za wariatkę. A przecież na co dzień moje życie wygląda normalnie. Kiedy nie muszę wyjeżdżać, jestem zwykłą beztroską dziewczyną. Przyjaciele są dla mnie wyrozumiali i po prostu nie naciskają na dalsze trasy. Chociaż do tego chyba przyczynił się jeden z moich ataków…

Co się wtedy stało?

To było w ostatnie wakacje. Miałam wybrać się na kemping, oddalony o ponad sto kilometrów. Wahałam się do ostatniej chwili. Wyszukiwałam w internecie najkrótszą trasę i sprawdzałam czy w pobliżu mieszka ktoś kogo znam. W końcu pojechałam. Kilkadziesiąt minut po starcie poczułam znajome mrowienie w okolicach dłoni. Wiedziałam, że się zaczyna. Wytrzymałam jeszcze trochę, kiedy poczułam, że natychmiast muszę wysiąść. Zaczęłam krzyczeć i miotać się po aucie. Pech chciał, że akurat jechaliśmy bardzo wąską i dwukierunkową drogą. Nie było tam pobocza, więc stanęliśmy na środku jezdni. Samochód na światłach awaryjnych, a ja błądząca po polu i próbująca się uspokoić. Musieli odwieźć mnie do domu.

W domu czujesz się bezpiecznie?

Tak, dom to rodzaj ostoi. Zawsze w czasie ataków nerwicy robię wszystko by do niego wrócić. Dlatego tak bardzo przeraża mnie kiedy nie ma takiej możliwości. Mam jednak swoje sposoby na zminimalizowanie stresu. Nie wyjdę z mieszkania bez butelki wody i naładowanego telefonu. W portfelu mam mnóstwo numerów taksówek. Nigdy z nich nie korzystam, ale wiem, że tam są. Ktoś przyjedzie i w kilka minut zawiezie mnie pod dom. To uspokaja. Oprócz tego obsesyjnie spisuję adresy rodziny i znajomych zamieszkałych w Trójmieście. Chcę wiedzieć, że mam do kogo pójść, jeśli spanikuję będąc daleko od domu. To rodzaj zabepieczenia. Zwłaszcza, że nie zawsze mogę do tego domu po prostu wrócić…

Dlaczego?

Przez mojego ojca. On nic nie wie o nerwicy. O wizytach u lekarzy, atakach, moich problemach z wyjazdami. Wściekłby się i kazał „zachowywać normalnie”. Kiedyś byliśmy razem na meczu. Nie pamiętam już czemu, ale zaczęłam panikować i miałam problem ze złapaniem tchu. Pytał o co chodzi, był zły, że głośno oddycham i dziwnie się zachowuję. Że ludzie się na nas patrzą. Dawno zdałam sobie sprawę, że nie mogę liczyć na jego wsparcie. To smutne, zwłaszcza, że z tą samą chorobą przez lata walczyła moja mama.

Jakie były jej objawy?

W najgorszych momentach nie wstawała z łóżka, ciągle płakała. Bała się nawet wyjść na klatkę schodową. Kiedyś przeczytałam jej dziennik z tamtego okresu. Przeżywała gehennę, a ojca szybko zaczęły denerwować jej „humory”. Mogę go zrozumieć – z atrakcyjnej bizneswoman, stała się wrakiem kobiety. Ja byłam wtedy dzieckiem, nie umiałam jej pomóc. Można więc powiedzieć, że wychowałam się na nerwicy mojej matki.

Zaczęłaś chorować już w dzieciństwie?

Pierwszy atak miałam w przedszkolu, więc to prawdopodobnie dziedziczne. Pamiętam jak powiedziałam wtedy mamie, że zdenerwowałam się i zaczęłam oddychać jak rybka. Chodziło mi o niemożność złapania oddechu. Zbagatelizowała to. Potem nic się nie działo, aż do gimnazjum. To było na lekcji wychowania fizycznego. Ćwiczyłam, kiedy wszystko rozmazało mi się przed oczami, a świat stał się zupełnie nierzeczywisty. Przestraszyłam się. Wtedy pierwszy raz poszłyśmy do lekarza. Przepisał mi nawet leki. To mnie uspokoiło i przez kolejnych kilka lat było dobrze. Aż do liceum. Dokładnie nie pamiętam co się wtedy stało, ale zanim się obejrzałam, już atak gonił atak. I tak, w mniejszym lub większym stopniu, jest do dziś.

Mama pomaga ci teraz walczyć z chorobą?

Teoretycznie tak. Zapisuje mnie do lekarzy, pozwala nie iść na uczelnię kiedy mam gorszy dzień. Ale to tylko półśrodki. Jak na osobę, której udało się przezwyciężyć nerwicę, jest dość bierna. Mam do niej żal, że robi niewiele, aby mi pomóc. Prawdopodobnie boi się ojca. Często wypomina mi też pieniądze wydane na kolejne wizyty. Wiem, że to duże sumy, ale lekarze z którymi miałam do czynienia, jak na razie nie potrafili mi pomóc.

Co robili źle?

Pierwszy wmawiał mi co czuję. Mówił więcej ode mnie i uważał, że zna moją chorobę lepiej niż ja. Kolejna pani doktor obierała naprawdę dziwne metody terapii. Kazała mi dzień w dzień chodzić do znienawidzonej przeze mnie galerii handlowej albo jeździć pociągami. To miało oswoić lęk, ale na dłuższą metę niewiele dawało. Inny z lekarzy przyjął mnie na piętnaście minut, zapisał psychotropy i wziął 150 zł. Do żadnego z nich nie wróciłam. Jednak nie rezygnuję. Liczę, że w końcu znajdę kogoś, kto będzie w stanie mi pomóc.

Myślisz, że kiedyś wygrasz walkę z nerwicą?

Bardzo bym chciała. Przykład mojej matki daje mi nadzieję. Jej się udało. Po latach marazmu, terapii i zażywania leków, wyszła na prostą. Dziś żyje normalnie. Liczę, że dla mnie też kiedyś dworzec przestanie być uosobieniem koszmaru, a samolotem polecę do miejsc, o których dotąd tylko słyszałam. No i że do sklepu wyjdę, nawet jeśli telefon będzie się akurat ładował. To tylko kwestia czasu, prawda?

fot. Hanna Weber (flickr.com), drinks machine (flickr.com)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

piętnaście − 8 =