Chcę poznać to uniwersum – recenzja „Bright”

O tym filmie słyszeliśmy już jakiś czas temu. Miało być to połączenie „Władcy Pierścienia” z „Bogami ulicy”, a wszystko oblane klimatem „Grand Theft Auto: San Andreas”. Jak to wyszło?

Akcja filmu dzieje się w roku przybliżonym do współczesnego, ale w świecie gdzie ludzie nie stanowią większości zamieszkującą planetę. Oprócz angielskich napisów na murach czy sklepowych witrynach, możemy dopatrzyć się jeszcze języka Elfów i Orków. Tak, świat Davida Ayera zamieszkują rasy znane nam z książek Tolkiena czy Pratchetta.

Głównym bohaterem jest Scott Ward (Will Smith). Policjant w trudnej sytuacji życiowej, który musi walczyć o każde spotkanie z córką. Przydzielony mu partner Nick Jackoby (doskonały Joel Edgerton) jest pierwszym policjantem Orkiem. Należy wspomnieć, że reprezentanci tej rasy są przedstawieni jako gangsterzy i kryminaliści, czyli najgorszy element społeczeństwa. Jackoby musiał poświęcić wiele dla możliwości służenia porządkowi w mieście. Przede wszystkim uznawany jest za zdrajcę rasy, dlatego bardzo stara się o to, aby Ward znalazł w nim przyjaciela. Nie pomaga w tym jednak sytuacja, w której policjant grany przez Smitha zostaje postrzelony przez innego Orka, a Jackoby’emu nie udaje się go schwytać, przez co oskarżony jest o spiskowanie z gangsterami. Po tym incydencie, Nick musi starać się, aby ponownie odbudować zaufanie Scotta, szczególnie, że od tej dwójki zależy to, czy ich świat przetrwa.

„Bright” to chyba jedna z najdroższych produkcji od Netflix’a. Trailery, które początkowo przypominały film „Bogowie ulicy” z nieco fantastyczną obsadą sprawiły, że czekało się na niego z wypiekami na twarzy. Jest to kino dobre, ale nie pozbawione wad. Jako pierwsza nasuwa się tu relacja Ward’a z córka. Otrzymujemy na ten temat wzmiankę na początku filmu i scenę, gdzie żegnają się przy drzwiach domu dziadków, a następnie do samego końca nie jest ten wątek poruszany. Do słabych stron należy też główna zła, Elfica Leilah (Noomi Rapace), która podobnie jak antagonista w „Legionie Samobójców” jest źle napisana, a jej motywy pasują bardziej do dziecięcej bajki, niż policyjnej opowieści dla dorosłych. W ogóle rasa Elfów jest w tej produkcji mało interesująca. Dosyć o wadach, czas zająć się zaletami.
Świat przedstawiony jest po mistrzowsku. Już podczas początkowych napisów dostajemy bombę informacji na temat społeczeństwa Los Angeles. Gdzie jest miejsce Orków, a gdzie Elfów – dwóch skrajnych ras żyjących wśród ludzi. Dotykamy także historii, głoszącej nadejście Pana ciemności (eh). O ile Elfów na ekranie pokazanych jest niewielu (i dobrze), to Orków mamy całą masę. Gangi wyjęte rodem ze wspomnianej gry „GTA: San Andreas”, które różnią się kolorem ubrań, tatuażami czy nawet kłami, nadaje świetny klimat, którego brakowało we współczesnym kinie. Również magia i związane z nią efekty specjalne są pokazane na wysokim poziomie. Scena w której policjanci uciekający z miasta zderzają się z niewidzialną mocą, a wszystko przedstawione jest w nieśmiertelnym już chyba trybie slow motion robi wrażenie. A ten soundrack? Miodzio!

Jak ocenić „Bright”? Jako dobry wstęp do poznania tego uniwersum. Miejmy nadzieję, że kampania reklamowa przyniesie oczekiwane skutki, a zyski z wykupionych abonamentów będą zadowalające i Ayer dostanie zielone światło do tworzenia kolejnej części. Jeśli wyciągnie on wnioski z recenzji, które spływają z każdego zakątka świata, to „Bright 2” będzie filmem doskonale rozrywkowym.

Aktualizacja:
Netflix właśnie ujawnił dane dotyczące oglądalności ich najnowszej produkcji. W weekend otwarcia, do nowego uniwersum Ayera wejrzało aż 11 milionów osób. Dane dotyczą tylko widzów, którzy produkcję obejrzeli za pomocą telewizorów i nie uwzględniono w nich odtworzeń z komputera i urządzeń mobilnych. To znaczy, że wyniki mogą być o wiele większe. Wygląda na to, że kolejna część „Bright” w przeciągu paru lat może ujrzeć światło dzienne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *