Mistrz i jego trupa, czyli Hans Zimmer z orkiestrą w Ergo Arenie

Magia w powietrzu i dźwięki wprowadzające w trans. Ogromne napięcie, niepokój, zamieniające się w szczęście i poczucie wsparcia. To właśnie w ubiegły piątek dał wszystkim w Ergo Arenie Hans Zimmer z orkiestrą. Pokazał publiczności swój świat, stworzony z dźwięków, a potem delikatnie zwrócił codzienności. To nie był zwykły koncert. To było przejmujące przeżycie najwyższej klasy. Pełne emocji i empatii.

Pierwszy utwór  przełamał barierę między artystami, a publicznością, wywołując skrajności . Jedni śmiali się na głos, inni płakali. Wprowadził wszystkich do niezwykłej krainy muzyki, zbudował most do czegoś niepowtarzalnego. Wywołując zachwyt i dreszcze na całym ciele.

Muzyka była naprawdę ujmująca i wprowadzała w trans, ale bez iluminacji i świateł nie miałaby takiej mocy. Reflektory podążały za muzykami, by potem zbombardować nas różnymi kolorami. W tle za sceną, na wielkim ekranie, odtwarzane były tematyczne animacje. Zobaczyliśmy między innymi muzyków, którzy w danym momencie grali na instrumentach solówki, ale również fraktale, czy wizualizacje rozgwieżdżonego nieba. Światła mieniły się całą gamą barw, zgrywając się z iluminacjami i natężeniem dźwięków. Ze sceny biło prawdziwe piękno zrodzone z połączenia muzyki, animacji, świateł, ruchów i głosów artystów. Wszystkie nasze zmysły były nieustannie atakowane, dając nam rozrywkę najwyższej próby.

18818080_1353457318064440_105206820_oW przerwach między utworami, Zimmer opowiadał historie życia muzyków ze swojej orkiestry. Mówił także o wartości przyjaźni i miłości. Poruszał aspekty ważne w życiu każdego z nas. Dał się poznać jako człowiek pełen empatii. Stworzył między publicznością, a sceną głęboką więź, pokazując nam piękno i przedstawiając po kolei najważniejszych ludzi w jego życiu. Mówił – Kochamy być tutaj, w Polsce, a ja jestem tu, żeby dać im zabłysnąć – wskazując na artystów stojących za nim. Tworzył z nich indywidualne jednostki, nie tylko zespół. Podkreślał niezwykłość każdego z muzyków. Komplementował ich, ale także publiczność. Dziękował za to, że przyszli przeżyć to wszystko razem z nim.

Koncert miał lekkie opóźnienie z powodu kiepskiej organizacji ruchu i wszyscy czekali na moment, kiedy Hans Zimmer wejdzie na scenę. W końcu się pojawił, a za nim mocne światło reflektora. Podniosła się wrzawa. Uniósł do góry zaciśniętą pięść niczym Freddie Merkury i usiadł do ustawionego w centrum pianina. Usłyszeliśmy pierwsze dźwięki. To przecież radosneDriving z Driving Miss Daisy! Po chwili na scenę zaczęli wchodzić kolejni artyści i dołączać do muzycznej zabawy. Swoimi dynamicznymi ruchami i pełną energii muzyką, zapraszali nas do swojego świata, dając od siebie więcej i cały czas budując atmosferę. Podczas gdy Pedro Eustache wygrywał znajome dźwięki na saksofonie, z ciemności wyłaniali się następni członkowie zespołu. Kiedy pomyślałam, że jest już naprawdę świetnie, z tyłu podniosła się kotara. Zobaczyliśmy kolejną małą orkiestrę, jak się później dowiedzieliśmy polską, która była tłem w sztuce mistrza. Na samym szczycie tej piramidy stał chór. Kiedy wszystkie dźwięki połączyły się, zaczęły nas jednocześnie bombardować kolorowe światła. Publiczność nie mogła oderwać od nich oczu i reagowała skrajnie. Napięcie sięgnęło zenitu, aż w końcu coś w nas pękło. Jedni śmiali się, krzyczeli, inni płakali. To było coś tak niesamowitego i poruszającego, czego jeszcze nigdy nie dał mi żaden koncert. Najwyższy poziom sztuki i przygotowania publiczności do jej odbioru. Jak wywołać tyle emocji przez kilka pierwszych minut koncertu? Zimmer przygotował nas nim na fenomenalne show i zwiastowało, co nas czeka przez następne trzy godziny. A był to ciągły zachwyt i niedowierzanie.

18698888_1353457328064439_280083561_oUsłyszeliśmy między innymi „160 BPM” z Angels and Demons. Chór zaczął delikatnie, a za nimi pokazało się białe światło. Wyglądali jak anielski chór, by za chwile odśpiewać iście diaboliczną melodię. To wszystko w połączeniu z dźwiękiem organów, delikatnymi smyczkami i ponurymi instrumentami dętymi. Po kilku minutach nadszedł moment na popis perkusistów, a właściwie dwóch perkusistek i Satnam Ramgotra o nadludzkiej szybkości, którego przez cały koncert nazywałam w duchu Posejdonem (miał długa białą brodę i jasnozieloną, połyskującą koszulę do kolan). Zagrali oszałamiające solo perkusyjne – nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak ręce człowieka, mogą ruszać się z taką prędkością. Potem nadszedł moment nostalgii dla fanów Gladiatora. Delikatny głos Czariny Russell w połyskującej sukience, subtelne smyczki, a potem moment grozy i kadr śmierć Maximus’a przed oczyma wyobraźni. Jej głos był przepełniony jednocześnie smutkiem i radością, a akompaniowały mu gitary akustyczne, smyczki, a w końcu hipnotyzujący flet. Po każdym utworze publiczność biła brawo coraz głośniej . Następnie przyszła kolej na Króla Lwa, prawdziwy prezent dla fanów bajki. Ekran z tyłu przemienił się w czerwone słońce Afryki, a na scenę wbiegł Lebo M. z córką i razem zaśpiewali opening Circle of life”. Kolejni byli Piraci z Karaibów. Zaczęło się utworem Jack Sparrow, na którym popis dała wiolonczelistka Tina Guo.

Dwudziestominutową przerwę zakończyły delikatne dźwięki pianina wygrywane przez Hansa Zimmera, a dokładnie dźwięki z Men of Steel i prawie sześciominutowy utwór What Are You Going to Do When You Are Not Saving the World?”. Po tym spokojnym wstępie publiczność została rzucona na głęboką wodę. Na scenę wbiegł gitarzysta Aleksander Milwiw-Baron i usłyszeliśmy „The Electro Suite ze Spiderman’a w wersji metalowej. Kilka gitar elektrycznych na raz, do tego bass i sześć rąk uderzających w bębny. W tle szepty i niepokojące dźwięki. Kolejny utwór trochę uspokoił, mimo to napięcie nadal nie opadało. Journey to the line” z Cienkiej Czerwonej Linii zaczął się delikatnymi, ale niespokojnymi uderzeniami perkusistek i urywaną melodią skrzypiec. Spokój pomógł nam pozbierać się po ostatnim, jednak nie na długo, bo muzycy zagrali soundtrack z The Dark Knight Medley. Oprócz tego Zimmer i jego orkiestra wykonali utwory z Sherlocka Holmes’a, Crimson Tide i Interstellara. Ostatni utwór Stay, Zimmer zadedykował ofiarom ostatniej tragedii w Manchesterze. Muzycy zeszli ze sceny, ale zahipnotyzowana publiczność żądała więcej. Cała Ergo Arena podniosła się z miejsca i klaskała tak długo, aż na scenie znowu pojawili się Ci, którzy ich zaczarowali. Na bis usłyszeliśmy efektowny soundtrack z Incepcji, połączony z ciągłym ruchem reflektorów i kolorową iluminacją za artystami. Wszystko uspokoił „Time” i delikatne dźwięki pianina wygrywane przez Mistrza. Koniec był idealny. Mimo tego, że wszyscy byli jeszcze głodni wrażeń, „Time” uśpił ich i przygotował na powrót do domu. Kiedy tłum wychodził, w tle leciało Always look at the bright side of life”. To było jak ostatni przekaz od Hansa Zimmera, wisienka na torcie.

fot. Ewa Herasimowicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + siedemnaście =