Obcy 0,5 – recenzja filmu Obcy: Przymierze

alien1

Walter – Michael Fassbender

W końcu dostaliśmy film, który można śmiało położyć obok znanych klasyków z 1979 i 1986 roku. W niektórych momentach, za co dostanę od wyznawców „Aliena” srogie baty, produkcja Ridleya Scotta była nawet lepsza od pierwszych, kultowych części. Nie zabrakło słabych fragmentów, ale w dobie współczesnych space horrorów, nowy „Obcy” sytuuje się naprawdę wysoko.

Linia czasowa

Na początku należy umieścić nowy obraz Ridleya Scotta na jednej linii czasowej, ponieważ seria „Obcy” przez pewne scenariuszowe zabiegi, stała się dla niektórych trochę skomplikowana. Idąc chronologicznie, na samym początku mamy „Prometeusza” z 2012 roku. Nie bez powodu nie ma tutaj obcego w tytule, ale nie chcę za dużo zdradzać osobom, które jeszcze tej produkcji nie obejrzały. Niemniej jednak, aby w pełni czerpać radość z oglądania „Przymierza”, należy sobie „Prometeusza” obejrzeć lub przynajmniej przypomnieć. Kolejną częścią jest „Obcy: Przymierze”, którego akcja dzieje się dziesięć lat po zakończeniu produkcji z 2012 roku. Następnie długo długo nic, aż w końcu wracamy do początków, czyli kolejno „Obcy” z 1979, „Obcy – Decydujące starcie” z 1986, „Obcy 3” z 1992 i „Obcy: Przebudzenie” z 1997. Dalej otrzymaliśmy jeszcze hybrydy z Predatorem, ale to już nas w tym momencie nie interesuje.

Fabuła

Przymierze to nazwa statku kolonizacyjnego, który na pokładzie przewozi ponad dwa tysiące zahibernowanych kobiet, mężczyzn i zarodków. Po dotarciu do celu mają oni zasiedlić planetę, której warunki porównywalne są do tych, panujących na ziemi. Jednak przez nieprzyjazne warunki panujące w kosmosie, załoga licząca piętnaście osób, zostaje wybudzona siedem lat przed końcem podróży. Czy napisałem piętnaście? No to już czternaście, ponieważ kapitan Przymierza Branson (James Franco) umiera na samym początku filmu. Po nim dowództwo obejmuje Oram (Billy Crudup). Jest on nieco przestraszony odpowiedzialnością, która na niego spadła. Podczas naprawy statku, załoga odbiera niewyraźny sygnał pochodzący z planety oddalonej o kilka tygodni od ich aktualnej pozycji. Dziwnym zrządzeniem losu, panujące na niej warunki są o wiele lepsze, niż na planecie Origae-6,  do której zmierzają. Prawie jednogłośnie postanawiają wyruszyć na obcy ląd i zbadać pochodzenie tajemniczego sygnału. Swój sprzeciw wygłasza drugi kapitan i tym samym główna bohaterka Daniels (Katherine Waterston), dla której misja dotarcia do celu i przedłużenie istnienia ludzkiego jest ważniejsze, niż lądowanie na nieznanej ziemi. Daniels zostaje przegłosowana i jedenastu członków załogi rusza w podróż, aby stwierdzić, czy nowa planeta nadaje się do skolonizowania. We wszystkim towarzyszy im android Walter (Michael Fassbender), który jak wiemy z poprzednich odsłon filmów z serii „Obcy”, jest niezbędnym elementem każdej wyprawy międzygalaktycznej. To on opiekuje się statkiem, podczas gdy reszta załogi jest w stanie hibernacji. Od momentu lądowania na nowej, zdawać by się mogło na pierwszy rzut oka, przyjaznej planecie, zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

alien3

Załoga Przymierza

Spoty reklamowe

Tutaj zgrabnie przejdę do analizy filmu Scotta, ponieważ jest o czym mówić. Zaczynając od tego, co nie znalazło się w filmie, a co składa się także na jego część. Dystrybutor udostępnił w sieci trzy krótkie materiały wideo, które mają niejako wprowadzić widza do świata, w którym przyszło żyć naszym bohaterom. „Ostatnia wieczerza” to scena poprzedzająca hibernacje, w której poznajemy członków załogi Przymierza. Poznajemy to może trochę za dużo powiedziane, po prostu dowiadujemy się, kto ma jakie podejście do innych. Co odmienne dla starych części, całą załogę tworzą pary. Ma to dać wytłumaczenie dla czasem irracjonalnych postępowań bohaterów w pełnoprawnym filmie. Drugi spot nazywa się „Przejście” i krótko przedstawia kontynuacje historii dr Elisabeth Shaw i Davida z Prometeusza. Ostatni materiał pt. „Poznaj Waltera” jest reklamą najnowszego androida produkcji Weyland Corp. Ten klip pozwala także zrozumieć motywy, którymi w tej i poprzedniej części kierował się David. Znajomość tych filmików nie jest wymagana do zrozumienia całości filmu, więc jeśli ktoś ich nie obejrzy, a pójdzie do kina na Przymierze, to niewiele straci. Jest to bardziej dopełnienie fabuły dla fanów, którzy łapczywie poszukiwali wszelkich dodatkowych materiałów.

Aktorstwo

Chyba tylko Michael Fassbender sprawił, że Prometeusz nie okazał się najgorszym filmem 2012 roku. Ridley Scott z całą pewnością docenił wkład aktora, który w tamtym czasie nie był jeszcze takim topowym nazwiskiem jak teraz. Dlatego w Przymierzu mamy nie jednego, a dwóch Fassbenderów, jakby miało to spotęgować pozytywny odbiór filmu. No i tak się dzieje w istocie. David i Walter to zupełnie dwa różne charaktery, kierujące się innymi zasadami, a przede wszystkim to dwa inne modele androida. Model Walter powstał później niż David. Nowy robot potrafi mniej, niż jego starszy „brat”, a przede wszystkim nie może sam nic stworzyć. David z kolei jest ostatnim z androidów, które posiadały umiejętność samodzielnego myślenia, co z czasem zaczęło przeszkadzać ludziom, ponieważ czuli się zagrożeni i niepotrzebni. Walter jest lojalny ludziom, a David ideałom. Fassbender wyszedł tutaj rewelacyjnie, a jego spokojna twarz przyprawić może o ciarki jednoczenie ze strachu i zachwytu.
Nowa Ripley (bohaterka czterech pierwszych części obcego), czyli Daniels grana przez Katherine Waterston na zwiastunach wydawała mi się drętwa i mało pasująca do roli. Jednak miło zaskoczyłem się, gdy zobaczyłem ją dyskutującą z nowym kapitanem na temat lądowania na zabójczej planecie. Ta scena sprawiła, że polubiłem ją nawet bardziej niż Noomi Rapace z Prometeusza. Z tokiem fabuły nie miałem jej dosyć, jednak przemiana jaką przeszła z przestraszonej członkini załogi do kozaka rzucającego się z siekierą na obcego, to delikatna przesada. O reszcie załogi nie można powiedzieć zbyt wiele. Billy Crudup trochę odstaje od reszty ekipy, nie kieruje się rozsądkiem. Samo poświęcenie miliardowego przedsięwzięcia dla sprawdzenia obcej planety jest lekkomyślne. Tennessee, czyli Danny McBride to taki typ człowieka, z którym chciałbyś zostać na bezludnej wyspie. Najjaśniejsza postać w całym Przymierzu, którego chciało się oglądać cały czas. Co do Jamesa Franco, który w filmie występuje raptem przez kilkanaście sekund to jakiś mało śmieszny żart. Miałem nadzieję, że to na jego i Fassbendera barkach będzie stał ten film, a tu nic. Gość ginie (efektownie, to trzeba przyznać) już w pierwszych minutach i tyle go widzieli. Już więcej było Matta Damona w „Eurotripie”.

alien2

Neomorph

Odniesienia

Nie mogę nie zgodzić się z recenzentami, który tytułują „Przymierze” mianem „Prometeusza 2”. Bardzo dużo wątków w nowym filmie Scotta to kontynuacja lub wyjaśnienie akcji z poprzedniego. Mamy zatem dalsze perypetie Davida i dr Shaw. Przede wszystkim szczątkowe wyjaśnienie motywów jakie przyświecały androidowi, a także kontynuację lub (o zgrozo) origin story gatunku kosmitów jakim jest tytułowy „Alien”. Czemu o zgrozo? Scott w swoim pierwszym filmie z 1979 roku zbudował mit Obcego, czyli tajemniczej postaci z kosmosu, który nie do końca wiadomo skąd się wziął, ani czym jest. Wiele teorii fanowskich okazało się ciekawszych niż to, co zaprezentował w Przymierzu reżyser.

Nie dane nam było zobaczyć jeszcze Ksenomorpha w pełnej krasie i okazałości. Dostaliśmy jednak kilka innych gatunków obcego oraz inny rodzaj „zapłodnienia” aliena w ciele nosiciela. Jeden z nich przedostaje się do krwiobiegu przez skórę (to nie spoiler, widać to w trailerze), a po osiągnięciu dojrzałości wychodzi plecami. Kolejny gatunek to różnie definiowany – Proto lub Neomorph (filmweb proponuje drugą wersję). Są one coraz bardziej podobne do swojego pierwowzoru z 1979 roku, ale Scott zostawia sobie jeszcze tę furtkę na kolejny film.

Wrażenia końcowe

„Obcy: Przymierze” podobał mi się bardzo. Kusiło mnie, aby zapoznać się z recenzjami jeszcze przed obejrzeniem filmu. Ostatecznie poradziłem sobie z pragnieniem, ponieważ chciałem zatopić się w świecie Scotta bez szumiących w głowie głosów na co zwrócić uwagę, a co wyszło fajnie czy beznadziejnie. Przy takich filmach warto iść na seans z czystą głową, ponieważ opinia innych może mocno wpłynąć na odbiór. Po powrocie z kina, rzuciłem się na relację, aby jeszcze dopieścić tego „obcego”, który wił sobie w moim sercu gniazdko. Niestety mocno się zwiodłem na wielu moich ulubionych recenzentach, ponieważ ocenili film bardzo surowo. Wracając do miłych rzeczy – zdarzyło się kilka scen perełek. Jedna, gdy nierozwinięte jeszcze kosmiczne formy po raz pierwszy atakują przestraszonych członków załogi. Ogólne zamieszanie i zielone lasery celowników tańczące po ekranie naprawdę robią robotę. Możemy przez to poczuć się przez chwilę jak oni. Także etapy „Fassbenserowskie”, gdzie oba roboty prowadzą ze sobą dyskusje o sensie istnienia zasługują na uznanie. No i przede wszystkim śmierć, która jest w wielu przypadkach pokazana brutalnie i krwawo, ale nie na przysłowiowego „chama”. Polecam wybrać się do kina wszystkim fanom „Aliena”, oraz tym którzy chcą odprężyć się przy satysfakcjonującym i dobrze zrealizowanym filmie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *