Gdańsk uwielbia Lao Che! – relacja

Sobota w Trójmieście była wyjątkowo ciepła. Jednak nie dorównuje to gorącości atmosfery, panującej wieczorem w Starym Maneżu. 

Godzina dwudziesta, pełna sala. Wszyscy z niecierpliwością czekają na zespół. Najbardziej oddani fani już od godziny stoją przy barierce. Z głośników wydostają się pierwsze dźwięki utworu Did Lirnik w nowej elektronicznej aranżacji. Publiczność szaleje. I już wiadomo, że koncert będzie udany.

Jak Spięty tłumowi, tak tłum Spiętemu

Utwory leciały jeden za drugim. Wokalista nie wyznaczył chwili na oficjalne przywitanie przybyłych, ponieważ nie było takiej potrzeby. Między zespołem a widownią od początku nawiązała się więź dawnych przyjaciół, którzy komunikują się za pomocą muzyki. I nie zawsze Spięty dominował w tym dialogu. Słowa piosenki Dym śpiewała cała sala.

Dobór utworów wyraźnie był zbudowany na zasadzie kontrastu. Powolne, wręcz wprowadzające w trans piosenki były zmieniane przez gwałtowne rockowe rytmy. W ten sposób tłum się bujał jak las sosen do utworu Idzie wiatr, aby po chwili oddać się porywczym wschodnim brzmieniom piosenki Dżin. Kwintesencja crossoverowego zespołu! Kulminacją koncertu ewidentnie był kawałek Govindam, którego końcówkę przekształcono w brzmienia heavy-metalowe. Energię tłumu w trakcie tego utworu można było porównać do wybuchu małej bomby atomowej. Spięty wszedł na głośniki przed barierką i stamtąd śpiewał It’s a flashback! Ludzie pod sceną i na antresoli tańczyli do utraty tchu. Ochroniarz był lekko przerażony. Rzeczywiście, taki występ pozostanie flashbackiem.

Tu jest jak u mamy

Większość piosenek, wykonanych w trakcie koncertu, pochodziła z najnowszego albumu Dzieciom. Jednakże Lao Che nie zaprezentował żadnego nowego utworu. Jest to niewątpliwie trochę przykre dla fanów, którzy z niecierpliwością czekają na nową płytę. Jednakże nie było miejsca na marudzenie za sprawą grającego „na radiach” Denata. Nie wiem, czy był to efekt zbyt dużej ilości kawy, czy po prostu bardzo pozytywnej osobowości, ale jedno jest pewne – samplerzysta rozkręcił tę imprezę.

Nie będzie to pewnie zaskoczeniem, ale warto podkreślić też jakość nagłośnienia oraz pracę świateł w Starym Maneżu. Niewątpliwie przyczyniło się to do atmosfery w klubie. Mimo tego, że na koncert przyszło ponad tysiąc osób, wszystko było dobrze zorganizowane.

Ja Wisła, ja Wisła!

Fani Lao Che są tak samo różnorodni jak muzyka zespołu. Na koncercie było wiele i dzieci, i osób starszych. Wszyscy się dobrze bawili. (Co prawda, jeden z dzieciaków w trakcie któregoś z powolnych utworów zasnął na kanapie i padł ofiarą zdjęć rodziców, ale to jest zupełnie inny temat.) Oczywisty jest zatem fakt, że tłum nie puścił zespołu od razu. Lao Che zagrał na bis. I nie jedną, a trzy piosenki! Koncert trwał aż o godzinę dłużej, aniżeli deklarował Stary Maneż. Jednakże najprawdopodobniej większość była zadowolona z tego faktu. – Wolne miasto Gdańsk. I niech tak pozostanie – powiedział na koniec wokalista.

fot. Agata Siemaszko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 + 1 =