Dzień dobry, Wejherowo! Z tej strony Hip Hop

0

fot. Krytian Kleina

Bez wątpienia Open Air Hip Hop Festival jest kamieniem milowym jeśli chodzi o przedsięwzięcie tworzone przez pasjonatów dla pasjonatów. Projekt, który był planowany od kilku lat w końcu doczekał się realizacji, a jego organizatorzy przy przysłowiowej lampce (lub butelce) szampana mogą świętować swój sukces.

Początek

Wrzesień w Wejherowie jest wyczekiwany nie tylko z powodu powrotu uczniów do szkoły. Fani ciężkich brzmień w pierwszy weekend miesiąca obchodzą swoje święto jakim jest Rockowisko. Artyści to przede wszystkim lokalne gwiazdy, a ostatni koncert należy do swojego rodzaju headlinera – w tym roku był to zespół Luxtorpeda. Festiwal co roku ściąga rzeszę fanów z całego trójmiasta, ponieważ za darmo można być obecnym na koncercie ulubionego wykonawcy. Rockowisko obrosło już w swojego rodzaju tradycję. To wydarzenie,  na którym spotykają się po wakacjach znajomi w różnym wieku.

Od tego roku jednak wrzesień będzie wyczekiwany jeszcze bardziej, a to za sprawą grupki znajomych, którzy z ciężką muzyka nie mają wiele wspólnego. Pomysłodawcą projektu jest mieszkaniec Wejherowa z pokaźnym dorobkiem muzycznym – DJ NDZ. Na swoim koncie posiada zwycięstwo na ogólnoeuropejskim konkursie Hear Me by Absolut, występ z grupą Funkrockass podczas Orange Warsaw Festival 2015 czy support wielu wybitnych artystów, w tym DJ-a Premiera. NDZ wraz ze swoją ekipą PRZI (Projekt Rap Zajawka Interesy) oraz Szymonem „Bordalajnem” Jasińskim przeszli długą i krętą drogę, aby pomysł zrealizował się.

3

fot. Krystian Kleina

Przebieg

Osoby, które mają jakieś doświadczenia związane z festiwalami hip hopowymi, mogłyby czuć się lekko zawiedzione. Należy jednak pamiętać o kilku istotnych sprawach, zanim zabierzemy się za podsumowanie OAHHF. Była to pierwsza edycja festiwalu, więc organizatorzy (co wcale nie dziwi) cieszyli się z faktu, że w ogóle udało się doprowadzić projekt do realizacji. Przez to powstały małe niedogodności, do których trzeba się przyczepić. W pierwszej kolejności będzie to patrol przy bramkach, który trzepał torby i zabraniał wchodzenia ze swoim alkoholem. Póki taki cwaniak miał 20 – 25 lat wszystko było okej, jednak panowie powyżej 50 mieli w głębokim poważaniu zakazy dziewczyn z patrolu i śmiało wchodzili ze swoim zestawem alkoholowym. Kolejną sprawą (tutaj nie wiadomo czy palców nie maczał w tym partner) są stoiska z jedzeniem. Serio? Ras wykonuje właśnie bardzo energiczne „Czarne koty”, a do rytmu facet obok mnie próbuje się przegryźć przez twardą skórę kiełbasy z grilla. Tłuszcz ścieka mu po rękach i kapie na głowę 10 letniego synka (tak, dzieci znacząco zaniżyły średnią wieku uczestników do lat 15). Mógłby usiąść przy stoliku, ale zajęte były przez młodzież, która przyszła upić się do parku mało procentowym piwkiem. Do tego kanapki z szynką i serem zapakowane w siateczce. Liczba foodtrucków na Pomorzu jest tak duża, że na pewno znalazłyby się dwie bryki, które nakarmiłyby głodomorów choćby burgerem. Już ominę kwestię stoiska z balonami z helem, wiatraków i innych kolorowych gadżetów, bo pasowało to tam jak pięść do oka.

OAHHF miało też plusy. Dużo plusów. Jednym z nich był lineup. Znawcy gatunku niezwiązani w żaden sposób z miastem stwierdzą, że dobrze można się było bawić od godziny 19. Nic bardziej mylnego. Lokalni artyści także zapewnili dużo frajdy.  Lokalsi mają często nie lada problem, żeby spodobać się komuś z innego miasta. U siebie mają znajomych, którzy chwalą te dobre i złe pomysły. Obcy jest w stanie szybko wyselekcjonować to, co mu się podoba. Duże wrażenie zrobił Bordalajn, który mimo krótkiego występu zdobył kilka serc. Także pochodząca z Trójmiasta ekipa No Dance, która praktykuje specyficzny rodzaj rozrywki, spodobała się szerszej publiczności.

Bez wątpienia dużym atutem (ale też minusem) był fakt, że wejście na festiwal nic nie kosztowało. Możliwość obejrzenia ulubionego rapera na żywo to szczęście. Obejrzenie go na żywo za darmo – szczęście do kwadratu. Nie bez powodu jednak inne polskie festiwale hip hopowe są biletowane. Pomaga to w selekcji gości, którzy mogą innym zepsuć zabawę. Symboliczny piątak lub dyszka wspomogłyby kieszenie organizatorów i sprawiły, że z festiwalu nie zrobi się festyn.

4

fot. Krystian Kleina

Ciekawą atrakcją był także Graffiti Jam, gdzie uczestnicy na żywo mogli śledzić etap powstawania skomplikowanych prac wykonanych puszką z farbą.

Podsumowanie

Pierwszy wejherowski Hip Hop Festival wyszedł powyżej oczekiwań. Gdy człowiek zna miasto i ich mieszkańców, mniej więcej spodziewa się tego, co go tam czeka. Miłą niespodzianką był fakt, że mimo wielu obaw, wydarzenie wyszło naprawdę dobrze. Pełen profesjonalizm organizatorów sprawił, że nawet przy małej frekwencji uczestników widać było, że artyści bawią się wyśmienicie. Dobrze jest posłuchać ulubionej płyty spod szyldu Asfalt Records w miejscu, gdzie kilkanaście lat temu uczyło się jeździć na rowerze czy zbierało liście do zielnika. Wtedy człowiek czuje, że małe miasto, z którego się pochodzi, powoli staje się coraz bardziej znane. Nie tylko przez „patologie” i tablice GWE, ale także przez ludzi z pasją, którzy są w stanie zorganizować festiwal wyczekiwany przez każdy kolejny rok.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *