Oszukać przeznaczenie – O.S.T.R. „Życie po śmierci”

Okładka O.S.T.R. „Życie po śmierci”

Okładka O.S.T.R. „Życie po śmierci”

Zeszłoroczna „Podróż zwana życiem” stała się z marszu zapalnikiem do rozmów na temat muzycznego odrodzenia Ostrego. Zastanawiano się wtedy, jak długo łodzianin będzie w stanie utrzymać tak wysoki poziom. Czy w przyszłości zdoła nadążyć za samym sobą i dorówna ostatniej, mistrzowskiej wręcz płycie? „Życie po śmierci” rozwiało wszelkie wątpliwości. Album – z tytułem włącznie – poraża na dwóch płaszczyznach: porusza swą dosłownością, zaskakując jednocześnie trafnością prostej metafory. O.S.T.R., ten będący synonimem wysokiej jakości, powrócił na dobre.

– „Tak, na poważnie, to miało mnie tu nie być” – pierwszymi słowami na płycie zaczyna raper i, uderzając w słuchacza z siłą przeszywającego ciało pocisku, w iście Hitchcockowskim stylu serwuje trzęsienie ziemi na samym początku odsłuchu. Tytuł nie jest tylko przenośnią – dowiadujemy się. Ostry naprawdę walczył z zagrażającą jego życiu chorobą. I choć intro, w swym poważnym, drastycznym wydźwięku, mogłoby wyznaczyć rozczulające tory całości materiału, już w następującym po wstępie „We krwi (Since I Saw You)” autor zdecydowanie spuszcza z tonu. Po wstrząsie dostajemy bowiem bardzo przebojowy, napędzany energicznym podkładem i swobodną nawijką hit, z powodzeniem mogący trafić na parkiety klubów. Daleko temu do ckliwości, tak niebezpiecznej, gdy w grę wchodzi tematyka, dosłownie, śmiertelnego kalibru. Dramatyczna problematyka nie jest więc dla O.S.T.R.-a narzędziem do wyciskania łez, którym tak łatwo kupić przecież publikę. Owszem, przez całość albumu towarzyszy nam poczucie powagi sytuacji, potęgowane choćby przez kolejne skity, ale słuchacz nie jest więziony przez emocje. Wystarczy wspomnieć o bodaj najmocniejszym momencie, czyli „Diagnozie” i jej kulminacyjnych wersach: – „Istotne jest to co w nas, doświadczenie nauką / Dowiedziałem się, że na koncercie wybuchło mi płuco” – zarapowanych z niemal chirurgicznym opanowaniem. Ta powściągliwość robi wrażenie.

Dystans do kluczowego motywu płyty najbardziej widoczny jest jednak w warstwie muzycznej. Killing Skills świadomie – i bardzo dobrze – trzyma kurs objęty na poprzednim wydawnictwie. Bogactwo aranżacji, przestrzenność, bez znaczenia czy oparta o odświeżającą elektronikę czy poszatkowane, chwytliwe sample wokalne, charakteryzuje się wcześniej wspomnianą przebojowością. Lekkością. Produkcje, wzbogacone o rewelacyjnie dośpiewane sekcje i świetną robotę DJ-a, śmiało poradziłyby sobie bez pomocy rapera. Po cóż mielibyśmy jednak do tego doprowadzać? Ostry wszak bryluje na bitach, aż miło. Po poprzedniej solówce, ale i w kontekście całej kariery łodzianina, nudne robi się już zachwalanie jego warsztatu. Bez znaczenia, czy ten wypluwa z siebie wersy niczym seria z Tommy Guna w „Nie pisz SMS-ów”, bawi się ze swoim głosem w „WudźTangClan”, podśpiewuje bez oporów, wplata do nawijki charakterystyczne i stylowe adlibs (na projekcie za takie można uznać wszelkie „mhm”) czy, tak po prostu, za nic ma sobie jakiekolwiek ograniczenia – zawsze brzmi wzorowo. O.S.T.R. z jednym płucem rapuje na obrotach, o jakich wielu raperów mogłoby tylko pomarzyć nawet w pełni zdrowia.

Co prawda, obrany przez rapera koncept z czasem dość widocznie się rozjeżdża, jednak sam podział krążka na rozdziały zmotywował reprezentanta Asfalt Records do ciekawych wycieczek tematycznych. Kto by pomyślał, że numer o konfrontacji pokoleniowej może okazać się tak barwny i to w dużej mierze nie przez gospodarza, a jego syna – Ostrego Juniora I. A choć proste, bardzo często schematyczne uczłowieczenie, a ściślej: ukobiecenie, muzyki i marihuany („Spowiedź”), było – ze względu na powtarzalność – dla Ostrego ryzykowne, ten z gracją wymknął się banałom. Co więcej, to właśnie rozliczenie z nałogiem, nie zaś sam moment diagnozy czy operacji, okazał się być dla Adama chyba najcięższym etapem koszmaru. Wsłuchajcie się tylko w ten pełen żalu i cierpienia głos.

Zwykło się mówić, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Przekonał się o tym sam raper. My, słuchacze, dostaliśmy natomiast kolejny dowód na twórczą naturę strachu, bólu, śmierci, która kolejny już raz okazała się dla artysty motywacją do wzniesienia się na wyżyny. To bez wątpienia najważniejsza płyta dla Ostrego – być może już zawsze nią pozostanie. Czy jest więc najlepszą? Trudno, chociażby ze względu na jej poprzedniczkę, jednoznacznie to stwierdzić. W przypadku „Życia po śmierci” jest to zresztą kwestia drugorzędna. Najważniejsze jest to, że O.S.T.R. powrócił – i to nie tylko w metaforycznym sensie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 × trzy =