Renesans spod igły

vinylRozum został oszukany, ale serce jest smutne – powiedział niegdyś Neil Young. Jako muzyk i miłośnik płyt winylowych nigdy nie mógł pogodzić się z triumfem cyfrowego zapisu dźwięku. Dlatego pewnie cieszy go wspaniały renesans płyt gramofonowych.

Płyty winylowe przeżywają drugą młodość. Liczby mówią same za siebie. W 2014 roku, tylko w Wielkiej Brytanii, sprzedano blisko milion dwieście tysięcy czarnych płyt, czyli o połowę więcej w porównaniu z rokiem poprzednim. Oczywiście, mimo wzrastającej sprzedaży, nie są to wyniki dorównujące tym sprzed czterdziestu lat. Jednak należy pamiętać, że w latach 70., 80., kiedy w USA sprzedawano około 350 milionów albumów rocznie, nie było alternatywy dla płyt analogowych. Dzisiaj mamy CD, empetrójki i inne możliwości cyfrowego zapisu dźwięku. Lecz nadal sięgamy po tradycyjne metody i odkrywamy je na nowo.

Trochę historii

Cofnijmy się do XIX wieku. Trudno mówić o natychmiastowym sukcesie gramofonu, gdyż jego prototyp nie był, delikatnie mówiąc, doskonały. W 1887 roku Emil Berliner skonstruował pierwszy, niedopracowany gramofon. Niemiec początkowo używał płyt ebonitowych i woskowych. Płyty z polichlorku winylu pojawiają się wiele lat później – po II wojnie światowej. Dzięki nim zredukowano szumy, towarzyszące odtwarzaniu. Lata 50. i 60. przynoszą wielką popularność gramofonom. Kilkadziesiąt lat później nastaje kryzys dla winyli – w 1982 roku firma Philips przedstawia światu odtwarzacz CD. Wydawać by się mogło, że to ostateczny cios dla płyt analogowych. Dodatkowo, XXI wiek zupełnie przepoczwarza rynek muzyczny. Sprzedaż płyt kompaktowych drastycznie maleje, bo okazuje się, że wystarczy kliknąć w ekran komputera, telefonu czy tabletu, by słuchać muzyki. Tradycyjne nośniki odchodzą do lamusa…

 vinyl i inneDruga Młodość

…albo stają się obiektem pożądania pewnej grupy ludzi. Słuchają ich z zamiłowaniem, ciesząc się każdym wydobytym dźwiękiem. Jak w takim razie tłumaczą swą miłość do analogowych nośników? Wyjątkową jakością dźwięku, wydobywającego się spod igły w porównaniu do CD, cieplejszym brzmieniem, który przenosi człowieka w dawne, lepsze czasy. Niektórzy już samą płytę traktują jak dzieło sztuki. Jest ona po prostu ciekawym przedmiotem. Nieprzypadkowo popularność winyli rośnie właśnie dziś, kiedy zdjęcia, pliki MP3 przechowujemy w wirtualnej rzeczywistości. Czarna płyta przeżywa renesans, gdyż jest namacalnym przedmiotem, na którym znajduje się nie tylko dobra muzyka, ale również wspomnienia, marzenia, tęsknoty. Profil ich miłośnika można określić na podstawie najlepiej sprzedającej się muzyki, zapisanej na danym krążku. Bezsprzecznym bestsellerem jest „Abbey Road” Beatlesów. Obecnie, z jednej strony wytwórnie wydają reedycje klasycznych albumów Rolling Stonesów czy Boba Dylana, z drugiej – wśród najlepiej sprzedających się czarnych płyt są Jacka White‘a, Lany Del Rey czy The Black Keys. To na rynku międzynarodowym, szczególnie amerykańskim i brytyjskim. A jak sytuacja przedstawia się w Polsce? Podobnie. Obok kultowych zespołów, na przykład Republiki, popularnością cieszą „świeżsi” wykonawcy (Arctic Monkeys). Faktem jest, że nabywcy płyt gramofonowych to nie tylko sentymentalni starsi konsumenci. Winyle kupują również młodzi fani muzyki.

Uzależniająca miłość

Osobną kategorią są audiofile, DJ-e i kolekcjonerzy. Plądrują sklepy, zapuszczone strychy i internet, by powiększać swoją kolekcję. Czasami wręcz do niebywałych rozmiarów. Brytyjski producent muzyczny, Gilles Peterson, musiał wyprowadzić się z mieszkania przez swój gigantyczny zbiór winyli. W podobnej sytuacji był właściciel sklepu z płytami, Paul C. Mawhinney, który zatrzymywał dla siebie po jednym egzemplarzu każdego sprzedanego krążka, aż zebrał ich 3 miliony! Lecz to jedynie namiastka kuriozalnej kolekcji rekordzisty w tej dziedzinie. Pochodzący z Brazylii biznesmen Zero Freitas zebrał jak dotąd 8 milionów płyt, a zbiory nadal się powiększają!
Są wśród zbieraczy tacy, którzy po samym kolorze płyty są w stanie określić jak intensywnie była używana. Nierzadko kupują po dwa egzemplarze krążka, z których jeden w ogóle nie jest używany. Dlaczego? Bo kolekcjonowanie to także żyła złota. Wartość wielu płyt, szczególnie nieużywanych pierwszych wydań i zremasterowanych reedycji klasycznych albumów rośnie z czasem. Album „Duble Fantasy” z własnoręczną dedykacją Johna Lennona został sprzedany w 2003 roku za niebotyczną sumę 525 tysięcy dolarów!

Nie bez powodu Steve Jobs, pionier w dziedzinie muzyki cyfrowej, w domu słuchał jej z gramofonu. Jak sam mawiał – w jej niedoskonałości kryje się ujmująca prawda.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedem + dziesięć =