Dave Grohl. Muzyk, reżyser, wariat, najmilszy z rockmanów

dave grohl sonic highways

fot. kard z serialu Sonic Highways

Zawsze uśmiechnięty, zawsze zapracowany, zawsze pełen pomysłów i energii, od zawsze zakochany w punk rocku. Gitarzysta, perkusista, reżyser, czasem aktor. Z Nirvaną zmieniał oblicze rocka, z Foo Fighters porywa miliony fanów. Muzyk, którego pokochał cały świat. Ten, który ma muzyczne ADHD i wymykające się spod kontroli zamiłowanie do kawy. Po prostu, Dave Grohl.

W wywiadzie, tuż po koncercie w Sopocie w 1996 roku mówił, że następny raz pojawi się z Foo Fighters w Polsce przy okazji promocji następnej płyty. Cóż, na ten następny raz trzeba było czekać 7 płyt i 19 lat, ale chyba nikt nie wątpi, że było warto. Dziś z ogromnego fana muzyki sam stał się obiektem uwielbienia fanów rocka i przyjaźni się z własnymi idolami. Grohl to uosobienie muzycznego amerykańskiego snu.

David Eric Grohl na świat przyszedł 14 stycznia 1969 roku w Warren w Stanie Ohio (miasto w 2008 roku uhonorowało muzyka nadając jednej z ulic nazwę Dave Grohl Alley). Syn dziennikarza Jamesa i nauczycielki Virginii ma słowackie korzenie. Jego pradziadek John Grohol, przybył w XIX wieku do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. O tym, że słowaccy imigranci zasymilowali się świadczy fakt, że już dziadek Dave’a nosił uproszczone dla potrzeb języka angielskiego nazwisko – Grohl. Dave natomiast od małego marzył, by wyjeżdżać z Ameryki, podróżować, być w miejscach, o jakich mu się nie śniło. Symbolem tego marzenia był plakat kokpitu Boeinga 747 nad łóżkiem chłopca. Za pierwszą gitarę złapał również wcześnie. Gdy miał około 4 lata, jego ojciec dostał gitarę do flamenco. Dave zanim skończył 9 lat, zdążył nauczyć się podstawowych chwytów i pozbawić instrument kilku strun.

„Jestem pieprzonym punkiem”

Miłość do muzyki zaczęła się od The Beatles, Kiss i B52’s, których stopniowo odkrywał ze starszą siostrą Lisą. Później przyszła pora na pierwsze próby muzycznych umiejętności. Po rozwodzie rodziców coraz bardziej zatracał się w muzyce. Nie dość, że grał na gitarze z pozrywanymi strunami, to miał dość osobliwą perkusję. Obok łóżka stało krzesło. Klękałem na podłodze, między nogi wkładałem sobie poduszkę, która służyła mi za werbel. Stojące po mojej lewej krzesło wykorzystywałem jako hi-hat, a łóżko służyło mi za tom-tom i blachy. Słuchałem płyt i grałem na tej swojej perkusji, aż szyby parowały od gorąca – opowiadał w 2004 roku magazynowi „Modern Drummer”.

Wraz z przyjaciółmi zakładał pierwsze zespoły, jak HG Hancock Band, później Mission Impossible i w końcu Dain Bramage (igrający nazwą słownie do Brain Damage). Grohl bardzo szybko zakochał się w punk rocku. Do tego stopnia, że w wieku 14 lat postanowił własnoręcznie zrobić sobie tatuaż z logiem ulubionego zespołu, Black Flag. Logo składało się z czterech pasków, niestety ból był na tyle nieznośny, że Dave zdołał zrobić sobie tylko trzy. Zamiłowanie do tatuaży jednak zostało i później dorobił się m.in. logo innej ukochanej kapeli, czyli Led Zeppelin czy piór na przedramionach, przypominających mu jego o jego przeznaczeniu, czyli grze na perkusji. Poznawał amerykańską scenę punkową dosłownie na własnej skórze, szalejąc na koncertach w, delikatnie mówiąc, brutalnym pogo. Wtedy ukochanym kapelom Dave’a, jak Black Flag, Dead Kennedys czy The Melvines przyświecał jeden cel – roznieść w drobny mak każde miejsce, w którym się pojawili. Grohlowi – robić to, co oni.

Grohl nie był grzecznym chłopcem, zdarzało mu się rozrabiać, przyczyniać do drobnych aktów wandalizmu, nałogowo palić trawkę, a w końcu opuścił szkołę w 1987 roku (za zgodą mamy). Dla muzyki, rzecz jasna. Wtedy to dołączył do pierwszego „dużego” zespołu – Scream. Zaczął zdobywać coraz większą popularność w środowisku i koncertować poza Ameryką. Przemierzanie całego kraju furgonetką z pięcioma facetami, przystanki na koncerty w każdym mieście, spanie u ludzi na podłodze, podziwianie pustynnego wschodu słońca zza kierownicy. Tego było wprost za dużo. I jak dla mnie bomba – wspominał później. Scream był dla Grohla faktycznie szkołą życia. Bieda, spanie w furgonetce, na squatach, szkoła żywiołowego koncertowania i szlifowanie talentu. A miał zaledwie 17 lat.

„Byłem w pieprzonej Nirvanie, człowieku”

Nieraz bywa tak, że muzyka ciągnie dalej i aby się rozwijać, należy z czegoś zrezygnować. Tak było, gdy odszedł z Dain Bramage do Scream, tak też było, gdy natknął się na ogłoszenie, że Nirvana poszukuje nowego perkusisty. Już we wrześniu 1990 roku Grohl wsiadł w samolot do Seattle, gdzie na lotnisku odebrali go Novoselic i Cobain. Później było wzajemne docieranie się, pierwsze mniej lub bardziej udane koncerty, mieszkanie u Cobaina i w końcu… niemal prorocze słowa Kurta po nagraniu „Smells like teen spirit”: Mamy nowego perkusistę, który jest, kurwa, najlepszy na świecie!

Rok 1991 to oczywiście premiera legendarnego albumu „Nevermind”. Kultowe studio, Sound City, znakomity producent, Butch Vig… co mogło pójść źle? Vig złamał Dave’owi serce. Podczas nagrywania „Lithium”. Coś brzmiało nie tak, i choć nie była to wina Grohla, ale całego zespołu, Vig zapytał perkusistę: Grałeś kiedyś z metronomem? Dla Dave’a było to jak cios prosto w serce. Ale po nieprzespanej nocy w hotelu, zagrał piosenkę bezbłędnie za pierwszym podejściem. Nirvana płytą „Nevermind” zmieniła oblicze rocka. Świat pokochał ich za szczerość. Ba, świat oszalał na ich punkcie. Pierwsze miejsca na listach przebojów, klipy w stacjach muzycznych, światowe trasy koncertowe… Jak powszechnie wiadomo, życie w Nirvanie nie było usłane różami, w bólach rodziło się „In Utero”, ale wciąż trzech muzyków było najlepszymi przyjaciółmi, dzieciakami z rozbitych rodzin. I choć podejmowali próby reanimacji ducha w zespole, lekarstwem na niezdrową atmosferę miał być Pat Smear, sprawy wydawały się zmierzać do tragicznego końca. Pierwszym ciosem było przedawkowanie Kurta w marcu 1994 roku i jego pobyt w szpitalu w Rzymie, drugim – o wiele silniejszym – nieodległa śmierć Kurta. Nirvana na stałe wpisała się w historię, o czym świadczy dołączenie zespołu do Rock and Roll Hall Of Fame w 2014 roku.

„Stać mnie na wszystko”

sound-city-movie

kadr z filmu Sound City

Śmierć Cobaina była dla Dave’a druzgocąca. Załamał się, próbował się ratować krótkim małżeństwem z ówczesną dziewczyną Jennifer Youngblood, ale jedyną skuteczną terapią okazała się być muzyka. W październiku 1994 roku w studiu Barretta Jonesa nagrał w tydzień wszystkie piosenki na debiutancką płytę. Gdy krążek ujrzał światło dzienne, musiał funkcjonować pod jakąś nazwą. Inspiracją były dziwne zjawiska, przypominające UFO tworzone przez amerykańskich pilotów pod koniec II wojny światowej, noszące wdzięczną nazwę Foo Fighters. Nazwałem kapelę Foo Fighters, bo nie chciałem, żeby ludzie wiedzieli, że to ja – opowiadał później w wywiadach. Za powrót do grania spadła na niego fala krytyki, głównie za nieuszanowanie śmierci Kurta. On sam natomiast mówił: Po śmierci Kurta… na zawsze zmienił się mój sposób słuchania muzyki i myślenia o niej (…) Pomyślałem wtedy: po co to komu w ogóle? Po co ja tu w ogóle jestem? Zajmuje się muzyką. Czy podoba się ona wielu ludziom? Bez dwóch zdań. Czy obchodzi mnie to, co myślą na mój temat? Nie, ja po prostu chcę grać…

Dzięki muzyce Dave odbił się od dna. Szukał muzyków do zespołu, działał. I choć przez długie lata Foo Fighters zaliczało wzloty i upadki, także personalne, w końcu przecież o mało co nie straciło Nate’a Mendela, a  Pat Smear opuścił zespół na dziewięć lat, zanim dołączył Taylor Hawkins (odchodząc od zespołu Alanis Morisette). Potem historia jakby zatoczyła koło. W 2001 roku Taylor przedawkował i wylądował w szpitalu, a to przybiło Dave’a. Queens Of The Stone Age na jakiś czas „podkradli” Grohla, co było dla reszty dużym ciosem. Mimo to zespół trwa od ponad 20 lat. Rozpędza się i robi coraz więcej.

Nie sposób opisywać wszystkich płyt Foo Fighters, ale nie można im odmówić, że słychać na krążkach dokładnie to, co muzycy chcieli, a nie kazano im robić. Z pewnością dzięki własnej wytwórni, Roswell Records. Po debiutanckiej „Foo Fighters”, były rasowe rockowe The Colour and The Shape”, „There Is Nothing Left To Loose” czy „One By One”. Zamiłowanie do akustycznego grania Grohla objawiło się na „In Your Honor”, a echa tego zostały na „Echoes, Silence, Patience & Grace”. Potem Grohl i spółka zaczęli stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej i wyżej. Uciekli od cyfrowej produkcji, „Wasting Light” nagrali kompletnie analogowo, w garażu Dave’a. Co można zrobić więcej? Nagrać każdą piosenkę w innym mieście i zamknąć w niej ducha każdego z miast, jak dzieje się to na ostatniej „Sonic Highways”. Ja chcę być zespołem, który stać kurwa, na wszystko. Bo nas naprawdę stać na wszystko – mówił Dave. Komuś potrzebny bardziej wymowny dowód na to, że spełnił swoje marzenie?

Najmilszy rockman pod słońcem

Dave Grohl to wulkan energii. Chyba trudno będzie znaleźć okres, w którym nic nie robi. Spełnia swoje marzenia, współpracuje z niemal wszystkimi swoimi muzycznymi idolami. Z Lemmym Kilmisterem, na albumie pobocznego, metalowego projektu Probot. I warto go sprawdzić, bo sporo tam metalowych gwiazd! Z Paulem McCartneyem, z Trenrem Reznorem z Nine Inch Nails, z Joshem Hommem z Queens Of The Stone Age, ze Stevie Nicks z Fleetwood Mac, z Coreyem Taylorem ze Slipknota na ścieżce dźwiękowej „Real to Reel” do dokumentu Sonic Highways, z Hommem i Johnem Paulem Jonesem stworzył supergrupę Them Crooked Vultures. Wymieniać można jeszcze długo, a ponadto, Dave się z wszystkimi tym artystami przyjaźni. Nie ma chyba nikogo, kto by nie uległ jego urokowi. Zyskał łatkę „najmilszego rockmana”. Zaczęło się od koncertu na Ozzfest z m.in. Panterą i Slayerem w 1998 roku. Dave czuł, że Foo Fighters nie pasują do reszty metalowych kapel, denerwował się, czy ich muzyka się spodobała. Spodobała, i to bardzo. Metalowcy śpiewali piosenki Foo Fighters, a najwięcej przyjaźni okazał na backstage’u Dimbag Darell z Pantery. Dave postanowił być jak on: Następnego dnia stwierdziłem, ok, od dziś będę wpuszczał wszystkich na zaplecze. I nie obchodzi mnie, czy to nawet Britney Spears. Stanę się najlepszym backsatgeowym przyjacielem. Za każdym razem, gdy pojawię się na jakimś festiwalu, pierwszą rzeczą, jaką zrobię, to wezmę do ręki butelkę whiskey, będę pukał po drzwiach i sprawdzał, kto jest najzabawniejszym gościem – opowiadał w jednym z wywiadów.

dave-grohl-sound-city Grohl to także niezwykle ciężko pracujący artysta. I zawsze kokietuje publiczność, że na gitarze gra jak na perkusji.Struna E6 jest dla mnie stopą, natomiast struny A5 i D4 pełnią rolę werbla. Kiedy piszę riffy, wyobrażam sobie, że niższe nuty to stopa i werbel, a wyższe to talerze – powtarza. Oprócz muzyki, daje ludziom fantastyczne filmy i przy okazji porządną lekcję historii rocka. Tak było w przypadku dokumentu „Back and Forth” opowiadającego o tworzeniu płyty „Wasting Light”. Widz więc może nie tylko poznać proces produkcji, ale i poznać cały zespół prywatnie, co nie raz bawi i urzeka. Później przyszła pora na „Sound City”. Opowieść o kultowym studiu nagraniowym stworzona przez absolutnego fana muzyki. „Sound City” to baśniowa historia o magicznej krainie dźwięków. I w końcu – serial „Sonic Highways”, w którym Dave wykonuje tytaniczną pracę, nie tylko reżysera, ale i dziennikarza, poszukującego źródeł muzyki w ośmiu amerykańskich miastach. Nie bez powodu serial zdobył dwie statuetki Emmy, choć sam Grohl był kokieteryjnie zaskoczony otrzymując nagrodę inną, niż typowo muzyczną. Dave w końcu to wielkie poczucie humoru i dystans do siebie. Kto inny mógłby zagrać diabła w komedii „Tenacious D i kostka przeznaczenia”, albo „podróbkę” Zwierzaka w Muppetach? Kto razem z zespołem tworzył z klipów małe komediowe perełki, albo nagrywa wyzwanie Ice Bucket Challenge w formie parodii horroru „Carrie”? Takie rzeczy robi tylko Dave Grohl.

Dave Grohl Portrait Session

fot. Victioria Will/Invision/AP

Dziś wydaje się, że mógłby być statecznym, 46-letnim panem, z żoną i trójką córek. Jak często powtarza, córki mają gdzieś, że jest gwiazdą rocka. Gdy chcą smoothie, to chcą smoothie, a gdy jedna z nich ma występ w szkole, to jej akompaniuje. Ale w końcu, własnej żonie, Jordyn Blum na pierwszej randce napisał na serwetce, że „jest jego przyszłą byłą żoną”. Na to jednak się nie zapowiada, ale na kolejne muzyczne szaleństwa i owszem. I ma drugą rodzinę. Foo Fighters. To więcej niż grupa muzyczna. Stała się rodziną i sposobem na życie nas wszystkich. Kochamy się. Kiedy wyjeżdżamy w trasę i czekają na nas na lotnisku 4 SUVy, pakujemy się zawsze w jeden, po dziś dzień – zdradził Dave dla Entertainment Weekly. Mimo, że wciąż ma tremę przed każdym wejściem na scenie, to wygląda na to, że ma coraz większy głód tworzenia. Wskazuje na to choćby wielkie odliczanie na stronie Foo Fighters. Coś się szykuje…, skoro Grohla nie zatrzyma nawet złamana noga, to tego możemy być pewni.

Czasami po prostu siadam, spuszczam głowę, biorę głęboki oddech i spuszczam z siebie powietrze. To zdarza się raz w roku przez jakieś trzy i pół minuty – nie żartuję – wtedy właśnie mogę to docenić. – Mówił Grohl dla Esquire. – Jestem dumny ze swoich osiągnięć, ale mam wrażenie, że najlepsze wciąż przede mną. Zawsze tak było – zawsze mam wrażenie, że następna płyta będzie ostatnią. Kiedy tak myślisz, starasz się żeby następna płyta była najlepszą. Jako Foo Fighters nagraliśmy osiem takich ostatnich płyt na przestrzeni dwudziestu lat. Trzeba wciąż być w ruchu, jest tak wiele rzeczy, na które warto czekać. Nauczyłem się tego, gdy skończyła się Nirvana. Kiedy umarł Kurt zmienił się mój ogląd na świat, zacząłem być wdzięczny za to, że tu jestem. Życie jest zbyt kruche i krótkie, by brać je za pewnik. Nigdy nie wiesz, kiedy zostanie ci odebrane. A przez ten krótki czas, który tu spędzamy trzeba dawać czadu i nie patrzeć za siebie. I to staram się robić. Nie jestem jeszcze gotów by przestać, ale jeśli to wszystko miałoby się skończyć dziś, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. 

Większość cytatów Grohla  pochodzi z książki “Oto moje powołanie” Paula Branningana

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć × 1 =