Student pracujący: Nie jestem rzeźnikiem!

4393719970_5956fe1f2c_o

fot. flickr.com

Móżdżki, zakrwawione nerki i ogromne tasaki to dla Karoliny chleb powszedni. Mimo że w sklepie mięsnym zaczęła pracować już podczas nauki w liceum, to czasami nadal czuje się jak mięso armatnie. – Gdyby nie klienci, to byłaby praca marzeń. Ale oni to potrafią zepsuć każdy dzień. Szczególnie, gdy ze złości, publicznie rzucają mięsem. 

Karolina, studentka z wydziału historycznego, rozglądała się za dorywczą pracą już w II klasie liceum. Przy jednej z rodzinnych kolacji, mama przypomniała jej, że wujek szuka kogoś do pomocy w sklepie mięsnym. – Na początku pracowałam na zlecenie, a po kilku miesiącach dostałam umowę o pracę – wspomina dziewczyna. – Aby zacząć, musiałam posiadać książeczkę sanepidowską i trochę poczytać o poszczególnych wędlinach. Karolina dodaje, że nigdy nie brzydziło jej surowe mięso. Odrzucał ją tylko zapach podrobów, którego nienawidzi do dziś – Wątróbka jest zaj*bista w dotyku! Ale śmierdzi niesamowicie (sic!).

Praca doceniana, ale trzeba uważać

Na początku większość jej znajomych się z niej śmiała. Nazywali mnie rzeźnikiem, a ja przecież byłam tylko ekspedientką  opowiada dziewczyna. Koledzy szanowali ją jednak za to, że już w liceum samodzielnie zdobywała pieniądze i mogła kupować sobie to, co chciała. Ponadto cenić dziewczynę zaczęli także rodzice jej znajomych, bo często załatwiała im najlepsze mięso po cenie hurtowej.

11697597403_b5b24449aa_z

fot. flickr.com

Idąc do pracy na rano, musiałam wstać o czwartej i być w sklepie chwilę po piątej. Co prawda, według grafiku zaczynała o szóstej, ale ktoś musiał odebrać mięso od dostawcy. Przez wczesną pobudkę często bywała nieprzytomna. – Raz obcięłam sobie kawałek palca na krajalnicy i wylądowałam na pogotowiu. Karolina dodaje, że praca w mięsnym nie jest ani niebezpieczna, ani zła, ale trzeba uważać. W końcu codziennością jest tona mięsa, masa ostrych narzędzi i ogromne tasaki, które mimo wszystko nie były dla mnie problemem.

Połowa plasterka to aż gram mniej!

Według Karoliny, najwięcej kłopotów w pracy w sklepie mięsnym sprawiają sami ludzie. – Klienci są tu marudni jak wszędzie. Czasem trzeba było ciąć plasterek szynki na pół, bo ktoś chciał jeden gram mniej niż wyważyłam. Jedna klientka zaś, znając zasady sklepu, zawsze kłóciła się o to samo: – Charakterystyczne dla procesu mielenia wołowiny jest zostawianie kilku dekagramów w maszynce, za które klient też musi zapłacić. I pani Marysia* zawsze się z nami o to kłóciła, po czym i tak przychodziła w kolejnym tygodniu po to samo. Ludzie potrafią też bardzo prosić o odłożenie produktów, po które często nie przychodzą. Czasem wymagają też rzeczy niemożliwych, na przykład trzech kilogramy karkówki… w Wigilię.

W 2013 roku w okresie Wielkanocy szef Karoliny by zwiększyć sprzedaż, wprowadził dodatkowo do oferty jajka. – Ktoś zarzucił nam wówczas, że przed wyłożeniem na sklep, jajka moczymy w wodzie, by zamazywać oznaczenia ich „słabej jakości”. W sytuacjach takich jak ta, ekspedientki cierpliwie tłumaczą klientom, jak sytuacja wygląda naprawdę. Ale oni mają zawszę tę samą odpowiedź: wzywają sanepid.

Prośby klientów są nieraz także bardzo dziwne.  Czasem czuję się jak terminator, gdy ludzie przychodzą i proszą mnie o krew, serce czy wątrobę. Śmiejąc się, proszę wówczas o dookreślenie. A oni wcale nie rozumieją powodów mojej radości…  mówi dziewczyna. Karolina opowiada także o sytuacjach, gdy klienci pytali ją o organy, których raczej się nie sprzedaje.  Członki i gałki oczne były u nas hitem. 

Rano parówki, wieczorem polędwica i mielonka

Sklep mięsny to także stali klienci. Karolina wspomina jedną panią, która codziennie przed pracą przychodziła po parówki, a po niej – po kilka plastrów polędwicy sopockiej lub mielonki tyrolskiej. Inna klientka dokładnie co dwa dni kupowała trochę kindziuka, podwójną pierś i 20 dekagramów żywieckiej.

1956573246_955e78d06e_z

fot. flickr.com

Karolina mimo wszystko bardzo chwali system pracy w sklepie. W mięsnym panuje dyscyplina, a wszystko, co oferuje się klientom, jest wcześniej degustowane przez personel. Muszę wiedzieć, co jest dobre i co mogę polecić klientowi. Ekspedientka krytykuje jednak to, że w takich sklepach najczęściej sprzedaje się wszystko – Pani „Obierka” codziennie kupowała u nas obierki od szynek, bo mówiła, że zawsze się jej do czegoś przydadzą.

Ta szynka jest nieświeża, a ta zbyt droga!

Karolina podsumowuje swoją pracę mimo wszystko pozytywnie. – Nauczyłam się tam bardzo dużo. Mam wagę w rekach, a także widzę, która szynka w hipermarkecie jest nieświeża, a która stanowczo za droga.

Mięsny to normalny sklep, tylko, że z przewagą mięsa – burzy się Karolina. Tylko klienci mogą więcej razy pokłócić się o nieodpowiednią gramaturę produktu, czy też częściej wykonać telefon do Sanepidu.Muszą jednak pamiętać, że w sklepie mięsnym nie pracuje mięso z kośćmi, ale żywi ludzie.

* imię zmienione

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *