Powrót do przeszłości, czyli boom na retro

DSC_0674Jak słusznie zauważył Woody Allen w filmie „O północy w Paryżu” niezależnie od epoki, w której żyjemy, zawsze pojawiają się głosy optujące za twierdzeniem, że „kiedyś żyło się lepiej”. W odróżnieniu od bohatera allenowskiej komedii, (prawdopodobnie) nikt z nas nie ma jednak możliwości podróży w czasie (poza Martim McFly’em). Coraz częściej natomiast elementy przeszłości przemycane są do świata współczesnego.

Dawno, dawno temu wszystko co analogowe, zostało wyparte przez swoich cyfrowych braci. Szybki rozwój nowych technologii niemal dosłownie zapakował w kartonowe pudła płyty winylowe, poczciwe adaptery, polaroidy i aparaty na kliszę. Półki w naszych domach zapełniały się coraz wolniej, od kiedy zdjęcia zaczęły, zamiast w albumach, lądować na twardych dyskach naszych komputerów. Wykonana przez automat fotografia skutecznie uśmierciła zabawę w ustawianie ostrości i naświetlenia, która i tak często kończyła się porażką. Wielkie, czarne płyty zastąpiły małe, gładkie, czysto brzmiące cedeki. Tak nastała era cyfrowa. W spokojnych i wygodnych czasach zrodziło się przekonanie, że pragmatyzm i znacznie mniejsza zawodność, na dobre odesłały do lamusa nieporęczne sprzęty. Tymczasem, jak to zwykle bywa, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji.

Fotografia niewystarczająco błyskawiczna

Przedsiębiorstwo Polaroid Company, założone w 1937 roku, nie przetrwało pierwszej fali cyfrowych aparatów. Z czasem to, co kiedyś nazywane było „fotografią błyskawiczną”, stało się reliktem przeszłości. Wyniki sprzedaży do końca lat 90 drastycznie spadły, na rzecz nowości takich jak Kodak DCS-100, o niesamowitej jak na tamte czasy rozdzielczości – aż 1,3 megapiksela. W 2001 roku firma ogłosiła bankructwo. Jakiekolwiek próby ratowania działalności nie przynosiły zadowalających skutków i po długiej, wydawać by się mogło, walce z wiatrakami upadły gigant wycofał się z produkcji i zamknął swoje fabryki.

fot. skinnypictures

fot. skinnypictures

Ku zaskoczeniu producenta, decyzja ta wywołała sprzeciw. Zdeterminowani fani fotografii instant już w 2008 roku ruszyli z kampanią ratującą ten format. Ta zaś zakończyła się sukcesem i jeszcze tego samego roku, zatrudniając byłych inżynierów Polaroida oraz kupując ich sprzęt i wzory techniczne, otworzono produkcję The Impossible Project.
Niemożliwe stało się możliwym i dziś, na całym świecie Impossible oferują różne wariacje filmów natychmiastowych do klasycznych polaroidów. Pierwsze biura otwarto w Berlinie, Tokio, Nowym Jorku i Wenecji. Bardzo szybko produkty te stały się powszechnie dostępne na rynku europejskim. Dziś sklep Impossible Project jest już także w Warszawie.

Co ciekawe, co jakiś czas na rynek wprowadzane są produkty będące alternatywą dla klasycznego polaroida. Doskonały przykład stanowią Instaxy wyprodukowane przez FujiFilm. Firma stworzyła aparaty, opierając się na metodzie legendarnego producenta. Instax drukuje zdjęcia wielkości kart kredytowych, nowsze modele wyposażone są również w lampę błyskową i ustawienia ostrości.
Od niedawna w sprzedaży jest też Polaroid Socialmatic . Tym razem jest to aparat cyfrowy, za to z funkcją natychmiastowego wydruku. Jego wygląd opiera się na designie popularnej aplikacji Instagram. Model jest kwadratowy i posiada dwa aparaty (14-megapikselowy przedni, 2-megapikselowy tylni), ma także wbudowany GPS, Wi-Fi i Bluetooth. Do sprzedaży trafił na początku 2015 roku.


Z ZSRR rodem

Lomografię określa się jako zjawisko, które jak głosi legenda, zostało zapoczątkowane przez austriackich studentów. W ręce młodych ludzi, podróżujących po Europie, przypadkowo trafił stary radziecki aparat Lomo LC-A. Postanowili wykorzystać staroć, którego efekty okazały się strzałem w dziesiątkę. Były to niewyraźne, nieostre, kolorowe zdjęcia. Zafascynowani odkryciem, postanowili dalej eksperymentować z analogami dotkniętymi zębem czasu. Ich entuzjazm okazał się być zaraźliwy i tak stary radziecki sprzęt zdobył szerze fanów.

lomografia

fot. Weronika Rozbicka

 

Fora internetowe zawrzały, skupiając grupy głodnych niekonwencjonalnych zdjęć. Dziś liczebność nurtu ocenia się na około 500 000 osób. Zapaleńcy kierują się kilkoma żelaznymi zasadami – aparat jest ich nieodłącznym towarzyszem, a każde zdjęcie powinno być wykonywane spontaniczne. Typowe urządzenia to wspomniany już, klasyczny LOMO LC-A, Smiena, Oktoman, a także Diana F+.

Gdzie pojawia się zainteresowanie odbiorców, tam rusza produkcja. Firma Lomography uprościła pogoń za odpowiednio nadszarpniętym sprzętem na pchlich targach, wspaniałomyślnie wypuszczając na rynek kolejne nowe lomo-modele i gadżety. Jednym z największych przedsięwzięć było wskrzeszenie XIX-wiecznego obiektywu Petzvala. Odnowioną wersję antyku można można również montować w lustrzankach Canona i Nikona.

Ku chwale tradycji

fot. Paweł Wrolak

fot. Paweł Wrolak

Tradycyjna fotografia sprzętem analogowym to całkiem dobra szkoła cierpliwości i wyczucia kadru. Wielu ludzi chętnie sięga po takie aparaty, po to, by popracować nad umiejętnościami. Materiał światłoczuły jest bardziej wymagający, a efekt bywa lepszy niż w przypadku wykonania zdjęcia automatem – Miałam już aparat cyfrowy i po starą Smiene dziadka sięgnęłam z czystej ciekawości. Okazało się, że potrafię robić lepsze zdjęcia analogiem niż cyfrówką. Może to wynika z większego respektu wobec kliszy niż karty pamięci. Tutaj nie ma miejsca na pomyłki. Poza tym historia to moja pasja, a to taka możliwość fizycznego obcowania z nią. – przyznaje Agata, studentka prawa na UMK.

Niemniej, procent ludzi oddających do wywołania kliszę jest raczej niewielki. Jak twierdzi, pan Marek, właściciel jednego z salonów fotograficznych w Gdyni – Zdarzają się tacy pasjonaci. Co ciekawe, większość z nich może się pochwalić lepszym „portfolio” niż ci używający cyfrówek. Zwykle jednak są to albo ludzie bardzo młodzi, albo starsze pokolenie.

Nowy retro obraz

fot. Weronika Rozbicka

fot. Weronika Rozbicka

Poza nowymi wersjami, starych urządzeń, dostępne są również serwisy i aplikacje, dzięki którym każde współcześnie wykonane zdjęcie może wyglądać vintage. Obecnie największą popularnością cieszą się Instagram i VSCO Cam.

Instagram łączy ze sobą serwis społecznościowy pod tą samą nazwą i znany jest zapewne każdemu, kto ma jakikolwiek dostęp do mediów. Program jest darmowy, dostępny dla użytkowników iOS-a, Androida i Windows Phone. Poza charakterystycznym kwadratowym kształtem, oferuje szereg filtrów i najprostsze funkcje, jak regulacja kontrastu czy nasycenia.
Co zabawne, większość użytkowników drugiej aplikacji, to również stali bywalcy Instagrama. Zdjęcia przerabiane za pomocą VSCO Cam na Instagramie oznaczane są specjalnym hasztagiem, a część z nich ma szanse na publikacje na tworzonych przez entuzjastów VZCO profilach, takich jak VZCO Poland, VZCO Gdynia, VZCOholic. Zamiana litery „s” na „z” jest w ich wypadku nieprzypadkowa, ponieważ twórcy aplikacji, z nie do końca jasnych powodów, usuwali profile z nazwą wprost do niej nawiązującą. Minimalistyczne presety w różnych tonacjach, zestaw narzędzi, możliwość ustawienia ekspozycji czy ostrości to dobra zabawa, a co dość istotne – również za darmo.

 

  Powrót czarnej płyty

To nie żart, czarna płyta powraca z klasą. Po nagłej zapaści spowodowanej najpierw pojawieniem się kasety, a następnie CD, ten kultowy nośnik znowu jest na fali. W 2013 roku w Stanach Zjednoczonych zaobserwowano nagły wzrost sprzedaży płyt winylowych o jedną trzecią w porównaniu do poprzednich lat. W tym samym czasie sprzedaż kompaktów spadła o 14 proc. Podsumowania roku 2014 przyniosły kolejne zaskoczenie. Według ZPAV (Związek Producentów Audio Video) sprzedaż klasyka znowu wzrosła, tym razem aż o 49 procent.

fot. Matthias Rhomberg

fot. Matthias Rhomberg

Winyle cieszę się sporym zainteresowaniem, a ich dostępność wzrasta. Stoiska z płytami gramofonowymi można spotkać nawet niektórych marketach z elektroniką. Sklepy muzyczne zaopatrzone wyłącznie w cedeki, najprawdopodobniej nie cieszą się najlepszymi renomami. Organizowane są także specjalne kiermasze. Pojawia się zjawisko „diggingu”, czyli dosłownie przekopywanie sklepów i sieci w pogoni za upragnionymi wydaniami. Fora internetowe i portale społecznościowe zrzeszają grupy sympatyków, między którymi dochodzi do wymiany kolejnymi zdobyczami.

Klasyka zawsze w cenie

Wczorajszy design wraca także na salony. Rzeczy po dziadkach i babciach od zawsze były w cenie wśród części bardziej sentymentalnego społeczeństwa. Coś w tym jednak musi być skoro skandynawski gigant meblarski odnawia projekty sprzed dekad. Ikea sięga do korzeni i wybiera co lepsze kąski z własnego muzeum, na przykład stolik LÖVBACKEN, fotel EKENÄSET , lampa GÅRDSKÄR.

Moda jak wino

fot. tumblr

fot. tumblr

Wydaje się, że modę od zawsze cechuje powtarzalność. Trendy powracają i mijają, by ostatecznie znowu wrócić, oczywiście za każdym razem w wielkim stylu. Sięganie do szaf prababć, babć i mam staje się prostsze dzięki vintage shopom, które oferują autentyczną odzież i akcesoria z minionych dekad. W Polsce ich działalność rozwija się głównie w sieci, przykładem są lovevintageshop.com i vintageshop.pl. Drugi z nich jeszcze do niedawna oferował aparaty i akcesoria lomo.

Nieco inaczej rzecz ma się w przypadku sklepów takich jak Pan tu nie stał, Pewex, czy Spod Lady. Marki te nawiązują do polskiej kultury lat 70-tych i 80-tych. Produkowane torby, plakaty, czapki, książki mają, w często humorystyczny sposób przypominać, świetlane czasy PRL-u.

Nowa Warszawa

Miłość do starych aut nie rdzewieje. Ich ceny również. Rekordową stawkę osiągnęło w lutym bieżącego roku Ferrari 250 California Spyder. Model z 1961 roku, uznany wcześniej za zaginiony, należał do aktorów Gerarda Blaina i Alaina Delon i został sprzedany za 18, 6 miliona dolarów.
Czasami jednak nie chodzi jedynie o datę. Odrobinę niższą ceną może pochwalić się Nowa Warszawa. Legendarna Warszawa 223, powróciła w nowej odsłonie. Samochód łączy kultowy styl i nowoczesne parametry. Jego maksymalna prędkość sięga 330 km/h!

Oczywiście nie wszyscy przeżywamy właśnie romans z kultowymi klasykami. Nie każdy bawi się analogami. Nie każdy lubi rzeczy rodem z targów staroci. Boom na retro przejawia się jednak w różnych dziedzinach i nie można odmówić mu swoistego rozmachu. Pojawiające się w cyfrowym i nie tylko świecie sentymenty korzystają z najnowszych technologii i zdarza im się tworzyć spójną całość. Dzisiejszy powrót do przeszłości ma się więc przyzwoicie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 × 1 =