A za granicą zarabiam wspomnienia

Przeciętny zagraniczny karierowicz uginający się pod ciężarem łopaty powie, że robi to wyłącznie dla pieniędzy. Odbębni swoją fuchę i z wypchanymi euro kieszeniami wraca do domu. Tymczasem wystarczy mieć nieco szersze spojrzenie na świat, by zrozumieć, że taka praca temperuje charakter, a co najważniejsze – pokazuje o wiele więcej niż snucie się za przewodnikiem wycieczki.

Wiele osób ma już za sobą przygodę z dorywczą bądź stałą pracą za granicą. Pytanie tylko, czy wśród nich jest chociaż jedna, która powie, że zarobiła coś więcej niż plik banknotów? Bo jakby nie patrzeć, na wspomnienia i doświadczenie też trzeba sobie zapracować.

Doświadczenia warte tyle co gaża premiera

A za granicą zarabiam wspomnienia - Norwegia

fot. Jan Wnuk

 – Jestem zatrudniony u ojca w firmie. Czysty nepotyzm – mówi dwudziestoletni Janek, który już od ponad dwóch lat pracuje w Norwegii w miejscowości Arendal.
Swój pierwszy wyjazd pamięta doskonale. Jeszcze przed samą maturą wyjechał na dwa tygodnie pomagać przy izolacji domów. Zanim się zorientował, był już tam po raz kolejny, co przeciągnęło się aż do dzisiaj. Jak sam podkreśla, nie wyjechał tam dla pieniędzy.
– Tak naprawdę chciałem poznać swojego ojca, którego przez całe życie widywałem kilka razy w roku. Pomyślałem, że jest to idealna okazja, by nareszcie nadrobić stracony czas. Pieniądze to była sprawa drugorzędna. Oczywiście schlebiał mi fakt, że po pierwszym miesiącu moje zarobki dorównywały gaży premiera, która oscyluje w granicach 20 tys. zł, jednak nie pojechałem tam po to, żeby zajmować się „polityką”.
Z perspektywy czasu Jan może powiedzieć, że nadrzędny cel jego wyjazdu, którym było odbudowanie relacji z ojcem, udał się w stu procentach. Od ponad roku remontują dom, który zakupili razem, a z rozpadającej się łódki, którą podarował im jeden z Norwegów, stworzyli całkowicie nowy środek transportu, który jest idealny na wolne od pracy weekendy.

A za granicą zarabiam wspomnienia - Norwegia

fot. Jan Wnuk

Jan podkreśla, że oprócz materialnych kwestii, wyjazd do Norwegii nauczył go wielu innych rzeczy.
– Zrozumiałem, czym jest samotność i poczucie wyobcowania. Kwiat polskiej emigracji ma średnio 40-50 lat i trojkę dzieci na utrzymaniu. Głównie zastanawiają się, jak idealnie przyciąć deseczkę na czterdzieści pięć stopni, lub kiedy majster nareszcie zakomunikuje fajrant. Po przebywaniu wyłącznie z takimi ludźmi człowiek gorzknieje i traci swoją młodzieńczą energię. Wracam i czuję się jak stary cap, a do tego wyeliminowany cap, z ogromną dziurą w życiorysie towarzyskim.

 

Żyjąc tak długo wśród Norwegów, Janek poznał ich świat o wiele dokładniej niż na niejednej krajoznawczej wycieczce dookoła fiordów. Pracując z nimi, nauczył się bardzo przydatnego, norweskiego przysłowia: „Rzeczy wymagają czasu”, a życie codzienne utwierdziło go w przekonaniu, że Norweżki to przykład zamarzniętego gender.
– Z norweskich koron zostało co najwyżej piękne wspomnienie. Zanim się zorientowałem, wszystko rozpuściło mi się w dłoniach, ale nie żałuję tego. Wywieziony stamtąd bagaż doświadczeń jest o wiele bardziej cenny niż uciułany za wszelką cenę plik banknotów.

Podróżowanie na koszt firmy

Studentce Kindze na myśl o Francji, gdzie jeździ od dwóch lat na sezonowe prace zrywać morele, pierwsze przypominają się łzy, których jak przyznaje wylała tam wiele. Niemniej jednak już po chwili rozpromieniona opowiada o przygodach, które ją spotkały, o miejscach, które odwiedziła i opaleniźnie, która podobno nie zniknęła przez cały rok.

A za granicą zarabiam wspomnienia - Francja

fot. Kinga Karczewska

W 2012 roku po raz pierwszy pojechała zrywać morele. Towarzyszyła jej koleżanka Magda. Wtedy nie miały pojęcia o takiej pracy. Wiedziały tylko tyle, że można dobrze zarobić. Obydwie przyznają, że na początku interesowała je wyłącznie kwestia finansowa. Chciały tam pojechać, zrobić swoje i z wypełnionymi portfelami po niecałych dwóch tygodniach harówki wrócić do Polski. Po kilku dniach pobytu we Francji zrozumiały, że z tego wyjazdu wywiozą coś więcej niż tylko możliwość zrobienia zakupów.

– Gdy przyjechałyśmy na miejsce, okazało się, że morele jeszcze nie są na tyle dojrzałe, żeby je zrywać – opowiada dwudziestoletnia Magda. – Myślałyśmy, że będziemy musiały wrócić do domu, jednak nasz pracodawca zagwarantował nam darmowe wakacje, do czasu, gdy jego biznes dosłownie nie rozkwitnie w pełni. Tydzień spędziłyśmy na opalaniu, kąpaniu w basenie, a popołudnia przeznaczyłyśmy na podróżowanie. Odwiedziłyśmy wiele miejscowości w pobliżu naszego Bren, min. Valence, Romans-sur-Isere czy sam Lyon, a zwiedzanie na własną rękę okazało się dużo bardziej efektywne niż wykupiona wycieczka w biurze podróży.

Kinga przyznaje, że po takim rozleniwieniu ciężko było zebrać się do pracy. Pierwsze dni, w czterdziestostopniowym upale były nie do zniesienia. Pot lał się z czoła, a one wśród wyspecjalizowanych od lat zbieraczy, ciągle były pod obstrzałem nieprzyjemnych komentarzy.

– Gdy słyszysz, że jesteś księżniczką i zapewne nic nie potrafisz, motywacja wzrasta do poziomu maksymalnego. Chcesz udowodnić im, a przede wszystkim samej sobie, że potrafisz dużo, dużo więcej niż sfrustrowana kobieta, która za lepszą morele gotowa jest zabić. – opowiada Kinga.

Kinga 5

fot. Kinga Karczewska

Mówi także, że na miejscu od razu widać, kto przyjechał tylko dla zarobków, a kto by wyłącznie sobie dorobić. Ci pierwsi są zirytowani, napędzają niezrozumiały wyścig szczurów, podczas gdy ci drudzy, oprócz chęci zarobienia kilku groszy, chcą także poznać miejsce w którym są, wykorzystać jego uroki. Dziewczyny zgodnie podkreślają, że na szczęście wylądowały w tej drugiej grupie.

 

Sposób w jaki przyjaciółki opisują swoją sezonową pracę, przypomina raczej relacje z wakacji pod palmą. Oczywiście, wspominają o złych momentach, kiedy traciły siły, ale trzeba było wytrzymać do końca dnia. Ciężka byłą też tęsknota za domem, jednak entuzjazm jaki od nich bije zupełnie przysłania gorzkie chwile spod morelowego krzaka.

– Z tego wyjazdu mogłyśmy przywieźć spokojnie z kilkaset Euro więcej, gdybyśmy wyrabiały normę pokroju ludzi, którzy na morelowych drzewkach dosłownie koczowali. Jednakże nie sztuką jest zarobić się na śmierć, by ugrać z tego wyjazdu jak najwięcej, tylko tak zagrać, by mieć co wspominać. A my mamy bardzo wiele.

 

Epilog

Praca zagranicą przynosi wiele zysku. Oczywiście tego finansowego, bo o jakichkolwiek innych zaletach tego typu prac zapominamy w momencie zwiększania się rozpiętości naszego konta bankowego. Świadomość utrzymania rodzin, własnych pragnień zawęża patrzenie na świat. Tracimy wtedy szansę na poznanie innych kultur, zabijamy w sobie ciekawość. A wystarczyłoby zrobić jedną małą rzecz – wyjrzeć poza czubek nie swoją nosa, lecz portfela.